Wiktor Smol Wiktor Smol
212
BLOG

Wymyślanie wroga

Wiktor Smol Wiktor Smol Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Ostatnie piętro budynku obwieszone jest kilkoma reklamami firm, które nierozerwalnie wiążą się ze wspomnianą mafią. Brakuje tutaj tylko reklamy powiatowej komendy policji, sądu, prokuratury, urzędu miasta i starostwa powiatowego...

Za oknem wiatr delikatnie przeczesuje liście drzew. Na pierwszym planie znajduje się młody orzech włoski oblepiony dorodnym owocem. To jego pierwszy taki rok. W zeszłym roku zebrałem siedem orzechów. Przypominam sobie z dzieciństwa takie powiedzenie: „Jak są orzechy, to nie będzie kartofli”. Wydaje mi się, że to powiedzenie, jak wiele innych, nie ma już w sobie tamtej „mocy sprawczej”.

Pierwszego dnia sierpnia przejechałem drogę z południowego zachodu na północ drogami oznakowanymi numerami: 15, 5, 1 i 22. Faktycznie, pola wzdłuż tych dróg, których nawierzchnię śmiało mogę określić jako dobra, nie były jak kiedyś obsadzone plantacjami ziemniaka. Dominuje za to widok wszędobylskiej kukurydzy, która na dobre zmieniła pejzaż polskiej wsi. Widać bardziej się opłaca.
Tutaj mam pewien problem z właściwym nazwaniem rzeczy po imieniu, albowiem nie wiem, czy pola ciągnące się nieraz kilometrami od jednej do drugiej wsi i od wsi do miasta należy zaliczyć do części składowej pejzażu polskiej wsi. Wydaje mi się, że poprawniej byłoby napisać: „wszędobylska kukurydza zmieniła pejzaż polskich pól.”

Nic nie stoi w miejscu, no może tylko polska bieda niewzruszenie tkwi, niczym zadzior w starym bucie, wszystko inne się zmienia na lepsze lub gorsze, ale zawsze. Oprócz pejzażu pól zmienił się pejzaż wspomnianej polskiej wsi. To, co już na pierwszy rzut oka jest zauważalne i w pewnym sensie drażni, to pustka, która, jak nigdy wcześniej razi i ostro wręcz kuje w oczy.

Mijałem puste przystanki autobusowe, tu warto dodać, że był to środek tygodnia, a nie kolejny weekend środka lata, co mogłoby tłumaczyć wspomnianą pustkę. Droga, jak wspomniałem dobra więc i prędkość mknącego auta odpowiednia – zwalniałem przy kolejnych tablicach terenów zabudowanych wsi, miast i miasteczek. To wtedy tak strasznie kuła w oczy pustka. Miałem wrażenie, że ludzie gdzieś zniknęli, gdzieś ich wywiało. Gdzie? Nie wiem. Przecież na emigracji przebywa około dwóch milionów Polaków, głównie młodych ludzi. Czy to jest odpowiedź? Nie sądzę, albowiem o ile sprawa młodych rodaków jakoś się w tej pustce znajduje o tyle nie mieści się w niej brak dzieci – a są przecież wakacje – a też osób w średnim i starszym wieku. Ten brak nie ma zapewne wiele, o ile ma w ogóle coś wspólnego z liczbą zgonów. Nie jest to też, jak przypuszczam, przyczyna nagłej chęci udania się do większych miast celem oddania się pasji zwiedzania galerii handlowych.
Zatem, jaki jest prawdziwy powód tej nagłej drażniącej zmysły pustki? Dla upewnia się przelatuję po ważniejszych stacjach rozgłośni radiowych w celu sprawdzenia, czy przypadkiem, kiedy ja jestem w drodze, nie wydarzyło się coś, co skupiło uwagę większości przed odbiornikami telewizorów, jak dajmy na to zamach z 11 września, czy 10 kwietnia. Ale już po chwili wiem, że nic takiego się nie wydarzyło, a zatem i moja ciekawość nie została zaspokojona – nadal bowiem nie wiem jaka jest przyczyna owej pustki, która towarzyszy mi przez całą drogę na północ.

Moją uwagę przykuwają liczne plakaty i banery para banków kuszące atrakcyjną pożyczką. Jak „atrakcyjne” są to pożyczki wie każdy komu przyszło się zderzyć z bezlitosną lichwą na kilkaset – często jest to nawet aż czterysta – procent.
Każdy kryzys rodzi patologie. Ten, najwyższy od kilku dekad, ilością i jakością patologii bije wszystkie poprzednie na łeb. Podobna do obecnej patologii miała miejsce za rządów koalicji SLD i PSL.

Jeszcze przed południem wjeżdżam do mojego dawnego miasta – mała, niespełna pięć-dziesięciotysięczna mieścina, którą rządzi lokalna mafia białych kołnierzyków i kilku zbirów od czarnej roboty. Już na samo dzień dobry wita mnie obskurny zniszczony budynek byłej szkoły z niechlujnie zamurowanymi lub zabitymi deskami otworami okien. Ostatnie piętro budynku obwieszone jest kilkoma reklamami firm, które nierozerwalnie wiążą się ze wspomnianą mafią. Brakuje tutaj tylko reklamy powiatowej komendy policji, sądu, urzędu miasta i starostwa powiatowego, inspektora nadzoru budownictwa, a byłby komplet. No prawie komplet. W tej powiatowej mieścinie, która status miasta powiatowego zawdzięcza li tylko sprytnemu wybiegowi – rozszerzenie dotychczasowych granic miasta – lokalna władza jest ze sobą spokrewniona tak samo, jak jest skorumpowana.
Tutaj wszystko się zazębia, a prawidłowości działania tych trybów pilnuje naczelnik policji i jego dwóch zastępców. Lokalne prawo i lokalna demokracja stanowią farsę.
Na przykład zastępcą dyrektora lokalnego aresztu, jest człowiek mający krew na swoich rękach z czasów kiedy był w tym więzieniu „głównym pałkarzem”. Inny przykład to miejska komunikacja. Tutaj przewodniczącym związków zawodowych został ktoś, kto od samego początku pojawienia się w tym zakładzie (prawie czterdzieści lat) kradł, co popadnie i ile wlezie. Oczywiście był na tyle „uczciwy”, że zawsze wiedział z kim i jak się dzielić łupami.

Przejechałem ulicą w stronę centrum miasta i po prawie rocznej niebytności tutaj doznałem czegoś na wzór patrzenia na starą pocztówkę. Nic się nie zmieniło. Wszystko po staremu i wszystko tandetnie byle jakie podobnie jak cała reszta.
Jedynym wyróżnikiem na tej „starej pocztówce”, to znak ludzkiej głupoty – wycięte niemalże wszystkie drzewa na terenie całego miasta. Trzeba być naprawdę głupcem, aby dopuścić się takiego sabotażu na przyrodzie. No, ale ja powiadają: głupich nie sieją – sami się rodzą. Jest też i takie powiedzenie: „Co głupiemu po rozumie?”. I właśnie, to powiedzenie najtrafniej oddaje jakość lokalnej władzy.

Jako że byłem już na miejscu, to nie omieszkałem odwiedzić siedziby ZUS i wyjaśnić kwestię, która od jakiegoś czasu mnie nurtowała. W rozmowie z urzędnikiem okazało się, że na moje konto dawno temu prowadzonej działalności ktoś, bo nie ja tego dokonałem, wpisał mi osobę, która rzekomo była moim pracownikiem. Rzecz jasna nie udało mi się ustalić personaliów mojego „pracownika”, za którego mam obowiązek uiścić zaległe składki. Muszę czekać, aż ktoś wyżej wyda takie polecenie, wtedy być może oddzwoni do mnie urzędnik, z którym rozmowę toczyłem na holu korytarza.
W Polsce nie ma większej zalegalizowanej prawnie machiny o charakterze przestępczym – machiny, która może łupić, fałszować dane i wypłacać swoim ludkom świadczenia mimo, że ludkowie formalnie do takich świadczeń nie mają żadnego prawa.
Ale kto to sprawdzi, skoro pracodawca nie ma prawa wglądu w swoje akta i nie może sprawdzić, czy osoby, które zgłosił do ubezpieczenia, to te osoby, czy być może zupełnie ktoś inny, kogo jeszcze ktoś inny „zgłosił” do twojego ubezpieczenia i figurują na koncie.

W drodze powrotnej, w którą udałem się niezwłocznie, pokonywałem dobrze mi znaną od lat trasę. Drogą Nr 22 dojechałem do Warlubia i „jedynką” pędziłem prosto przez Świecie na Bydgoszcz, „piątką” do Gniezna, aby wskoczyć wreszcie na piętnastkę i mknąć krętymi drogami przez opustoszałe miejscowości w kierunku Wrocławia. Po drodze minąłem wiele miejscowości, ale nigdzie, tak jak w moim dawnym mieście, nie dopatrzyłem się tak wielkiej głupoty i nie dostrzegłem, aby gdziekolwiek zostały z miasta, czy miasteczka wycięte w pień drzewa. Widać „miszczów” powiatowej, postkomunistycznej mentalności nikt nie naśladuje i przez myśl nawet nie przechodzi, aby tych doścignąć, co jest dobrym znakiem, rokuje, że są jeszcze w tym kraju ludzie, którym myślenie nie sprawia bólu.

Z dziennikarskiego obowiązku chcę też dodać, że wszystkie inne miasta, większe i te mniejsze, a też miejscowości nie posiadające statusu miast, wyglądem daleko odbiegają od tego miasta, którym rządzi lokalna mafia białych kołnierzyków. Prawie wszystkie miejscowości, przez które od lat przejeżdżam i goszczę w nich jedynie chwilę, tyle ile mniej więcej wynosi czas przejazdu przez nie lub czasem wypicie kawy, albo krótki odpoczynek przed dalszą drogą, poszły w kierunku rozwoju i choć nie buduje się w nich kolejnej galerii, jak w mieście miszczów, to wyraźnie widać, że lokalni włodarze myślą inaczej. I choć zdaję sobie doskonale sprawę z faktu, że pierwsze wrażenie może być złudne, to jednak na tym wrażeniu zatrzymuję widziane kadry zadbanych, czystych i pełnych zieleni miast.

Podczas moich rozmyślań jakimś zapewne dziwnym zbiegiem okoliczności tak się złożyło w czasie, ale już poza jego przestrzenią, że z głośników samochodowego radia popłynął ciepły głos dobrodusznego mnicha polskich lewaków – Józefa Oleksego, którego ktoś kiedyś posądził o współpracę z wojskowymi tajnymi służbami.
Od jakiegoś czasu nastała moda powrotów – widać młode wilki polskiej lewicy nie są wystarczająco dobre do pilnowania interesów czerwonych baronów więc oni sami postanowili wrócić i wracają, jak nie przymierzając turyści upadłego biura z zagranicznych kurortów na koszt wojewody.
Źle to wróży na przyszłość. Ich powrót spowoduje, że reszta polskich miast i miasteczek będzie się upodobniać na wzór tego, z którego właśnie wracam.
Tak sobie dalej myślę i zastanawiam się, kto ich do to tych mediów zaprasza, kto finansuje ten najgorszy z najgorszych mafijny, lewacki układ? Ile prawdy jest w twierdzeniach, że Miller (Leszek) i Oleksy (Józef) są potentatami na polskim rynku paliw, że mają własną, sporych rozmiarów, dobrze prosperującą sieć stacji i rozlewni paliw, którą oficjalnie reprezentuje niejaki pan K.?
Wiele, jeśli nie wszystko, wskazuje na to, że jest prawda. Stąd zapewne były eseldowski premier Miller postanowił swoją główną „siedzibę” przenieść z Łodzi do Gdyni. Po pierwsze. Z miasta Łódź został wyparty przez silniejszy układ, a po drugie, to w Gdyni jest bliżej interesów, o które swego czasu komisja ds. tzw. afery paliwowej dopytywała o interesy brata pana Leszka, który „robił” w paliwach.
Klamra czasu spina tamte przypuszczenia i presumpcje w pewną logiczną całość i powstaje bardziej klarowny obraz.
Zatem jeśli ci panowie mają pieniądze, a wszystko wskazuje na to, że mają i to wcale niemałe, to mogą sobie kupić czas antenowy w każdej stacji i rozgłośni telewizyjnej i radiowej, i to właśnie czynią.
Polską lewicę można śmiało porównać z siecią telefonii komórkowej PLUS – tak samo oszukują.
Mentalność lewaków zawsze bierze górę. Operator z logo PLUS, to znak rozpoznawczy eseldowców.

Jest ósma rano dnia następnego. Kończę swój tekst i spoglądam na trawnik za oknem – żółte delikatne kwiaty roślin z rodziny chwastów unoszą się nad zroszoną krótko przyciętą trawą lekko spowitą w resztkach mgły. Gdzieś zza moich pleców od frontowej strony domu co raz przedzierają się promienie słońca, ale wydaje się, że dziś nie dadzą rady pokonać grubej warstwy mgły, która osiadła na dobre po nocnej burzy z obfitym deszczem.

Rzucam okiem na ekran monitora i dowiaduję się, że z dnia na dzień rośnie zagrożenie terrorystyczne, które jako pierwsi ogłosiły służby USA. Czy inne tajne służby zaczną je realizować?

Niekiedy nie wiem, czy bardziej mam się obawiać amerykańskiej demokracji, czy polskiego lewactwa?
Czy groźniejsza jest żydokomuna, czy terroryści wymyśleni, sfinansowani i wyszkoleni przez najlepszy z narodów, za jaki uważają się Amerykanie, zwłaszcza ci z północy Stanów?

A może to wszystko, to tylko zły sen, i kiedy się przebudzę, to okaże się, że świat jest zupełnie inny – bez Banku Światowego, bez Orwella, Kafki, Sołżenicyna, Al-Kaidy, że nie było faszyzmu i holokaustu, komunizmu i Katynia, że nigdy nie spadły bomby atomowe na Hiroszimę i Nagasaki, że ciągle istnieją gaje pomarańczowe Jaffy.

Wiktor Smol
O mnie Wiktor Smol

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości